– No, w końcu!
– krzyknęłam uradowana. Trzeba przyznać, że przez całe życie samotność nie doskwierała mi tak bardzo, jak w przeciągu ostatniej godziny. Oparłam się o sterczący z ziemi, nadłamany pal, przybierając wdzięczny wyraz twarzy. Oczywiście wolałbym warkot samochodu, ale dobry i koń. Od biedy umiałam jeździć, więc może podrzucą mnie gdzieś w jakieś cywilizowane okolice? Niechby do najbliższego spożywczaka, albo kościoła. Tych pierwszych i tych drugich, akurat ci u nas pod dostatkiem. Z lasu na polanę, na której stały chaty i stodoła, wypadło kilku konnych. Zatrzymali się, po czym zaczęli zachłannie na mnie gapić. Ja na nich również. Konie jak konie, ale jeźdźcy stylizowani byli na wczesne średniowiecze, a poza tym kilku z nich dobyło broni. Miecze, topory i łuki skierowano niewątpliwie w moją stronę. A ja zamarłam osłupiała, wybałuszając oczy. – Przepraszam że przerywam zabawę w rycerzy i wieśniaków – odezwałam się w końcu, bo coś należało powiedzieć. – Ale zgubiłam w nocy drogę i… – Wysłanniczko diabła! – Rosły młodzian na równie dorodnym koniu potrząsnął złocistą czupryną, groźnie marszcząc czoło. – Zwyciężymy cię szatanie, władco piekła! – Mam na imię Lena. I przestańcie się wygłupiać – zdenerwowałam się. Co za nawiedzony palant! Ja mu dam władcę piekła! Jak przyłożę w ten zakuty łeb, to ujrzy gwiazdy w biały dzień. – Czarownica! – krzyknął któryś z tyłu. – Zabić ją! Nie powiem, wiarygodni byli, ale jakoś te ich wygłupy nie przypadły mi do gustu. – Zobaczymy kto kogo – mruknęłam, na wszelki wypadek rozglądając się za możliwą bronią(...) – Nie, lepiej ją pojmać. – Na czoło jeźdźców wysunął się blady mężczyzna o anemicznym wyglądzie i minie zbitego psa. – Może coś wie o zaginionej królowej. Skujemy ją i doprowadzimy przed oblicze władcy. On zadecyduje. – Ja bym tę parchatą czarownicę ukatrupił na miejscu – mruknął złotowłosy młodzian, który przed chwilą bredził to o szatanie i piekle. Mierzył mnie przy tym wysoce nieprzyjaznym spojrzeniem. Odwdzięczyłam mu się, wytykając język i prostując środkowy palec prawej ręki w powszechnie znanym geście. Buc jeden! Parchata czarownica? Parchata?! – Skuwać mnie nie musicie, pójdę sama – oświadczyłam z godnością. Aż się wzdrygnęli ze strachem. Pewnie lepszego efektu nie osiągnęłabym ziejąc ogniem z pyska i lewitując nad koronami drzew. A swoją drogą, za aktorstwo to bym im przyznała Oscara. – Potrzebuję konia i pomocy, aby go dosiąść. Akurat w te klocki nie jestem najlepsza – wyjaśniłam szeroko się uśmiecha...
Użytkownicy także przypinają:
milibarcamili
nie powiem w niektórych momentach smierdzialo mi to opowiadanie greyem i juz chciałam rezygnować ale pomyślałam dam szanse i skończę; ) ciekawe opowiadania Babeczko; )
milibarcamili
zakończenie najlepsze ;)haha ciężko mi się czytało ale nauka j. polskiego w takiej wersji nieoczekiwanej zawsze dobra hi aż mi żal się trochę zrobiło Mordreda bo chciał nie chciał musiał ulec miłości. ...